SadurSky blog

Od teraz na www.czlowiekpolnocy.blogspot.com!

Co nowego w Novym Mescie?

Biathlonowy Puchar Świata powrócił po krótkiej przerwie i zawitał tym razem do Novego Mesta na Morave. Jak sama nazwa tego miejsca wskazuje, w programie zawodów pojawiła się nowość, wokół której było głośno jakiś czas temu. Nowy twór, czyli "pojedyncza sztafeta mieszana" (single mixed relay), nazywana również supermikstem czy też sztafetą sprinterską, zadebiutowała oficjalnie w piątek. Można ją opisać krótko: pomysł dobry, ale raczej lepiej ogląda się to na miejscu, niż w telewizji.

A skoro już mowa o oglądaniu biathlonu na żywo, od razu przypominają mi się ostatnie lata, kiedy właśnie w Novym Mescie miałem okazję obserwować zawody PŚ z pozycji widza na trybunach. Ta lokalizacja zaliczyła swój debiut w kalendarzu IBU w sezonie 2011-2012. Rok później odbyły się tam Mistrzostwa Świata zakończone organizacyjnym sukcesem. W ubiegłym sezonie jednak biathloniści nie pojawili się na Morawach, co można tłumaczyć obecnością Igrzysk Olimpijskich. W ubiegły weekend Nove Mesto powróciło i, jak słusznie głoszą media, zrobiło to w wielkim stylu. Przez cały czas trwania zawodów, na trybunach i przy trasach pojawiła się ogromna liczba kibiców, bo około 100 tysięcy. Wśród nich nie było tym razem mnie, ale na podstawie poprzednich lat, postaram się opowiedzieć nieco na temat fenomenu tego miejsca.
Mistrzostwa Świata w 2013 roku. Widok na centrum Novego Mesta. Z miejsca wykonywania zdjęcia, którym był ogromny parking, szło się do stadionu około kilometr. Drogą poniżej poruszały się tylko autobusy dowożące kibiców na miejsce.
Początki nigdy nie są łatwe. Pamiętam pustawe trybuny podczas biegów indywidualnych w 2012. Tamtego czasu udało mi się przyjechać na ostatni dzień zawodów, czyli biegi pościgowe. Ceny biletów były wówczas bardzo przystępne. Dokładnie pisząc, za wejściówkę od osoby płaciło się 280 CZK, co w porównaniu do bardziej znanych miejsc typu Ruhpolding czy Anterselva, jest znaczną różnicą. A przecież poziom i zawodnicy ci sami, więc po co przepłacać? Mówi się, że dla atmosfery wybiera się właśnie wyżej wymienione trasy. O ile wtedy mógłbym się z tym zgodzić, bo może czeska publiczność musiała się jeszcze nauczyć uwielbiać biathlon, o tyle teraz nie ma takiej możliwości. Już na mistrzostwach było widać, jak gorącym dopingiem potrafią wspierać gospodarze swoich zawodników, zaś duża liczba zagranicznych widzów urozmaicała przekaz. Organizacja zawodów również zmieniła się na przestrzeni lat. Na początku parkingi dla kibiców znajdowały się dość daleko od stadionu, bo w centrum Novego Mesta, skąd trzeba było dojeżdżać autobusami. Rok później miejsc dla fanów było znacznie więcej i to nawet w bliskim sąsiedztwie ze stadionem. Wciąż można było skorzystać z darmowego autobusu, zostawiając samochód na przykład w oddalonej o kilka kilometrów miejscowości Zdar nad Sazavou. Był to dobry sposób na uniknięcie korków w drodze na miejsce, z uwagi na specjalne odcinki przeznaczone tylko dla komunikacji zbiorowej przewożącej kibiców. Trudno się dziwić takim rozwiązaniom. W końcu Mistrzostwa Świata zawsze oznaczają dużą liczbę fanów, których trzeba jakoś przyprowadzić na miejsce. Adekwatnie do rangi imprezy przedstawiały się również ceny. Za wejściówkę na sprinty należało zapłacić 400 CZK, zaś biegi pościgowe i masowe były jeszcze droższe. Oczywiście zależało to również od usytuowania trybuny, stąd porównanie pomiędzy 2012 a 2013 radzę traktować poglądowo.
Stać na trybunie wypełnionej pięknie ubranymi kibicami z Norwegii oraz Niemcami z olbrzymimi kołatkami do robienia hałasu to wspaniałe wspomnienie.
Po takim organizacyjnym sukcesie, powrót biathlonowego Pucharu Świata na stadion Vysocina Arena był tylko kwestią czasu. Dodatkowo sukcesy osiągane przez czeską reprezentację spowodowały, że na wyprzedanie biletów nie trzeba było długo czekać. Nie wiem, jak w tym roku przedstawiała się sytuacja cenowa, ale przypuszczam, że na pewno było taniej niż na MŚ. I tak oto, kilka dni po zakończeniu weekendu na Morawach, można cieszyć się rekordową frekwencją na trybunach, a co za tym idzie, również sporymi pieniędzmi w "portfelu". Z obrazków telewizyjnych można odnieść wrażenie, że większość z tego stanowiła "domowa" publiczność. Czeski biathlon stał się więc trochę jak samonapędzająca się machina. Gwiazdy przyciągają widzów, zaś dzięki ich zainteresowaniu, są środki na wychowywanie następców Soukalovej czy Slesingra.
Jakov Fak najwyraźniej dobrze się czuje w Czechach. W 2013 został tu brązowym medalistą Mistrzostw Świata, zaś w tym roku zdominował rywalizację, wygrywając sprint i bieg pościgowy.

Następnym razem czeska machina będzie mogła zadziałać w grudniu 2016, bowiem w następnym sezonie PŚ nie przewidziano rozegrania zawodów na Morawach. Biathlon będzie szukał sympatyków w Ameryce Północnej- w Presque Isle i Canmore. I jeżeli choć część dobrych zawodników zdecyduje się tam pojechać, będzie to dobry krok. W końcu zmiana otoczenia też jest czasem potrzebna, a i ciekawiej będzie zobaczyć coś innego na ekranach telewizorów, niż te same, znane nam trasy. A Czesi niech się nie martwią, jeszcze się naoglądają swojej podobno pięknej Soukalovej (bo nadużywane przez Patryka Mirosławskiego słowo "Gabcia" mi przez klawiaturę nie przejdzie). Natomiast każdemu polecam wycieczkę na oglądanie biathlonu na żywo. Akurat z Polski do Novego Mesta mamy najbliżej. Może i jest zimno, czasem bardzo śnieżnie i ludzi dużo, ale przynajmniej raz powinno się zobaczyć zawodników w akcji.
Tego pana zna chyba każdy kibic biathlonu. Jego również można było spotkać w trakcie Mistrzostw Świata 2013.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz