SadurSky blog

Od teraz na www.czlowiekpolnocy.blogspot.com!

Veni, vidi i coś tam jeszcze

"To mówi Pan, że ma problemy ze stresem, tak?", zapytała pani psycholog. "Mhm", niby- odpowiedział autor. "Ale przecież zajmował się pan tańcem towarzyskim. Proszę wybaczyć, ale chyba coś w tym jest, że jednak lubi pan być w centrum uwagi, w końcu taka profesja, gdzie jest się ocenianym...". No i jak tu nie przyznać racji. Razem z tym zajęciem przylgnęła do mnie na stałe myśl, że ciągle ktoś mnie ocenia. I jaki by ten wstęp nie był, proszę uwierzyć, że post będzie o Mistrzostwach Polski w biathlonie amatorów i mastersów w Dusznikach- Zdroju.

Na miejsce przyjechałem na dzień przed zawodami, czyli w piątek. Wiadomo, że trzeba było sprawdzić warunki, a poza tym na tych trasach aż chce się biegać. Trudno było sobie na początku uzmysłowić, że rzeczywiście można na nie wejść, podczas gdy biathloniści mieli swój trening. Widocznie na nartach każdy jest naprawdę równy, bez względu na przynależność do klubu, czy też jej brak. Nikt nikomu nie przeszkadza, jest szeroko, czyli wystarczająco dużo miejsca dla wszystkich. Nie trzeba ogrodzeń, zakazów i tym podobnych bzdur. To jest tak normalne i przyjazne, że aż się poczułem nieswojo. Po jednej czy dwóch pętlach na wspaniałym śniegu, to uczucie ustąpiło zadowoleniu. Było dość ciepło, miejscami śnieg był topniejący i sypki, ale ja uwielbiam takie warunki. Zwłaszcza, że odcinki w cieniu dodawały szybkości. Ogólnie lepszej sytuacji przed zawodami nie mógłbym sobie wyobrazić.


W sobotę przyszedł wreszcie czas na zawody- sprint na dystansie 7,5 km. Odebranie numeru, rejestracja w biurze i rozgrzewka w oczekiwaniu na start to dla mnie coś z jednej strony nowego, a z drugiej tak podobnego do czasów, kiedy średnio co tydzień jeździło się gdzieś na turniej tańca. Jednego tylko teraz mi "brakowało"- stresu, który zaplątywał mi swoje wielkie łapy na szyi i nie pozwalał na czerpanie z tego jakiejkolwiek radości. W jego miejsce pojawiło się coś, co mogę nazwać prostu podekscytowaniem. Nie mówiąc już o tym, że będąc na rozgrzewce wśród innych uczestników, mogłem się trochę poczuć jak zawodowiec. Z jednej strony było to spowodowane obecnością kilku byłych biathlonistów na starcie, którzy w swojej przeszłości zaliczyli niejeden start. Oprócz nich, znalazło się tam oczywiście wielu amatorów. W końcu, po krótkim instruktażu dotyczącym używania broni, wszystko zaczęło się punktualnie o 11. Startowałem z niskim numerem (#3), dzięki czemu nie czekałem prawie wcale na swoją kolej. Na długo zapamiętam to miłe uczucie, kiedy stałem w bramce startowej czekając, aż ruszę na trasę. Jednocześnie dziwne i nieznane. Bo cieszyć się przed startem i jeszcze się przedstawiać do mikrofonu? Toż to nie w moim stylu, ja przecież za każdym razem przed wyjściem na parkiet miewałem raczej odcień twarzy bliskiej nowemu tłu na blogu. I tak oto, bez spiny, rozpocząłem swoje pierwsze w życiu zawody biathlonowe.


Pierwsza 2,5- kilometrowa pętla przywitała trochę innym śniegiem niż wczoraj. Szczególnie na jednym, płaskim odcinku narty jechały dość niechętnie. Zanim jednak zaczęło być to problemem, znalazłem się na strzelnicy. Przyszedł wreszcie moment, na który czekałem, bo tak się składa, że jeszcze nigdy nie miałem okazji strzelać z karabinu biathlonowego. I jak na takie doświadczenie przystało, zaliczyłem 4 karne rundy. Byłem przygotowany na taki obrót sprawy, bo dodatkowym utrudnieniem była moja leworęczność. Ale to przecież nie ważne, bo dla mnie nie wynik liczył się najbardziej.

Jak widać, przy strzelaniu pomagali młodzi biathloniści.
Taka dłuższa wizyta w "ogródku Adresena" (od soboty zmieniam nazwę na ogródek Sadura) potrafi dać do myślenia. Większa część z tego i tak mija na liczeniu, ile kółek się zrobiło i ile pozostało. Szczęśliwie umiem liczyć do czterech. Na początku kolejnej pętli towarzyszyła mi jedna z pań, przygotowująca się do statu. I z tego miejsca chciałbym ją pozdrowić i podziękować za słowa wsparcia. Lżej się biegło to drugie okrążenie :-). Kolejne strzelanie było znów w pozycji leżącej ("stójki" na szczęście nie przewidziano). Było już lepiej, bo tylko 2 pudła. Zgodnie z tą tendencją, gdybym strzelał jeszcze raz, byłoby 0. I tego się trzymajmy. Ostatnie okrążenie było już męczarnią, podkreśloną przez morderczy podbieg i zakończoną sprintem do mety. Tak się złożyło, że miałem okazję oglądać jeszcze innych zawodników, dopiero wyruszających na trasę.
Były biathlonista- Łukasz Witek, wbiega na metę.
Panie ścigały się na krótszym dystansie 4,5 km. Mistrzynią Polski została Joanna Badacz (0+0), przed Dorotą Zuberską (0+3) i Agnieszką Uznańską (2+1).


Wśród mężczyzn zwyciężył Waldemar Poręba (1+0), wyprzedzając Łukasza Witka (2+1) i Dariusza Mazurkiewicza (1+1). Ja skończyłem na 18. miejscu, co i tak mnie zaskoczyło przy tylu pudłach.


Po wszystkim, przyszedł jeszcze czas na losowanie ciekawych nagród. Każdy z uczestników mógł coś wygrać, m. in. kalendarz ze zdjęciem polskich biathlonistek. Jeden z nich trafił do zawodnika z Czech. Obstawiam, że nasi sąsiedzi też mają podobne gadżety z wizerunkiem przede wszystkim Gabrieli Soukalovej.


Organizacja takiej imprezy wymaga oczywiście zaangażowania i chęci. Jak się jednak po raz kolejny okazuje, wszystko można osiągnąć, a zawody na Jamrozowej Polanie są tego przykładem. Również Polskiemu Związkowi Biathlonowemu należą się brawa za poparcie inicjatywy biathlonu dla amatorów. I wreszcie z odpowiedniego miejsca mogę powiedzieć, że przybyłem, zobaczyłem i... zwyciężyłem, bo w pewnym sensie wygrałem ze swoją niechęcią do startu w jakichkolwiek zawodach. Ale w końcu czego się nie robi dla takiej atmosfery i unikalnej okazji strzelania z najprawdziwszej broni biathlonowej. Jeden ze startujących- pan Marek, napisał kiedyś, że kto przyjedzie, nie będzie żałował. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zgodzić się z tym w stu procentach. A jaki to wszystko ma związek ze zmyśloną rozmową we wstępie? Mniej więcej taki, że biathlon nie jest dyscypliną, w której "szemrane jury sądzi, kto ma talent", a to bardzo mi odpowiada, zwłaszcza stojąc w roli startującego. W niedzielę odbędzie się jeszcze bieg pościgowy w ramach Mistrzostw Polski amatorów i mastersów, w którym niestety nie wystartuję. Obowiązki wzywają, a i nogi jeszcze nie są na tyle mocne (jakby kiedykolwiek były- przyp. wrednego drugiego ja autora). Być może jeszcze kiedyś uda mi się wziąć udział w podobnej imprezie, choć dużo ciężej mi będzie na nią przyjechać z dalekiej Północy. Tak, czy inaczej, nawet stamtąd będę obserwował, co dzieje się na Jamrozowej Polanie. Natomiast wszystkim startującym w sobotę i niedzielę przekazuję gratulacje i wyrazy uznania, udając się na zasłużony odpoczynek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz